Historia „łyżwy”, czyli od kiedy jest z nami Nike
Blue Ribbon Sports. Mówi wam coś ta nazwa? Właśnie tak nazywała się na początku firma Nike, która wypłynęła na szerokie wody z Washington County. Droga na szczyt nie była jednak usłana różami. To, że dzisiaj mamy na stopach obuwie z popularną „łyżwą” jest zasługą przede wszystkim dwóch dżentelmenów, których połączyła dzisiaj lekkoatletyka. Byli to Bill Bowerman (trener) i Phil Knight (zawodnik), któremu marzyła się kariera biznesowa, a za cel obrał sobie Japonię, skąd na początku przywoził buty, aby sprzedawać w Stanach Zjednoczonych.
Mimo wszystko to nie pieniądze były motywem przewodnim tych japońskich wycieczek. Zależało im na produkcji wygodniejszych butów do uprawiania wielu dyscyplin sportu. Biznes był tylko tłem dla potrzeby zrewolucjonizowania rynku. Sport przede wszystkim!
Na początku byli skazani na towar produkowany w Japonii, ale z czasem chcieli się usamodzielnić, więc w 1971 roku postawili na niezależność, podejmując ryzyko produkowania butów w Stanach Zjednoczonych. Jednak nazwę firmy zmienili dopiero siedem lat później, kiedy ich pracownik wpadł na pomysł, żeby nawiązać do greckiej bogini Nike, będąca symbolem zwycięstwa. Pełen sukces. Podobnie jak logo, wymyślone w ekspresowym tempie. Projekt kosztował całe… 35 dolarów, a autorką była koleżanka Bowermana i Knighta. Nie byli do końca przekonani, czy to jest dobry pomysł, ale czas ich naglił, więc decyzja musiała zostać podjęta. Padło na znaną nam wszystkim łyżwę.
Momentem przełomowym dla rozwoju firmy było… przygotowywanie gofrów. To właśnie wtedy Bill Bowerman wpadł na pomysł, żeby produkować buty Nike ze specjalnej „waflowej” podeszwy. Dzięki temu przyczepność obuwia i amortyzacja były dużo lepsze.
Gdyby jednym słowem opisać historię firmy Nike, to byłby to „przypadek”. Tak powstała nowa podeszwa, logo, nazwa, a także slogan reklamowy, który wymyślił szef agencji reklamowej, która pracowała nad hasłem. Krzyknął do nich „Just do it!”. Strzał w dziesiątkę. Przyjęło się i do dzisiaj jest to powtarzane przez miliony ludzi na całym świecie, choć od tamtego czasu minęło 27 lat, czyli tyle, ile ma dzisiaj Robert Lewandowski.
Każda znana marka potrzebuje znanej twarzy. W tym przypadku zaczęło z grubej rury. Zaproszono do współpracy samego Michaela Jordana, który podpisał z firmą kontrakt. W efekcie, stworzono dla niego specjalną kolekcją, sygnowaną jego nazwiskiem. Buty „Air Jordan” robiły furorę. Później przyszła kolej na sportowców innych dyscyplin, takich jak: Andre Agassi, Michael Schumacher czy Lance Amstrong. Stawiano tylko na gwiazdy. Jeśli coś robicie, to na maxa. Na Air Maxa.